Człowiek jest wspaniałym psychologiem , obserwatorem i
sprzedawcą nadziei, w którą sam nie potrafi uwierzyć, pomimo szczerości
własnych słów. Wiara jest tak kruchą rzeczą, a elementarną, wydawałoby się, by
móc przeżyć, szczególnie wiara w sens ludzkiego istnienia. Jeśli życiem rządzi przypadek, to nieistotne
są nasze pragnienia i działania, tak jak w kwestii przeznaczenia, na które nie
ma się wpływu. Jeśli zaś jesteśmy kowalami swego losu, to wszystko jest
możliwe, a przynajmniej tak się zakłada, by wierzyć, że coś na tym świecie
jesteśmy w stanie zmienić. To właściwie jest bez znaczenia. Nie ma hedonizmu
pozwalającego utrzymać chęć istnienia.
Podobno każda osoba jest jak plastelina, którą od
najmłodszych lat formuje się, starając się stworzyć najodpowiedniejszy kształt,
najczystszą i najlepszą formę, aż w końcu plastelina ta zastyga i twardnieje, a
razem z nią przypadkiem zrobione rysy, otarcia i defekty. Ogromną część mnie
stanowią wady, tworząc osobowość i moje ,,ja’’. Nie da się odciąć od nich, nie
przestając być sobą. Nie wiem tylko, czy chcę sobą być i czy chcę być w ogóle,
czy to tylko strach.
Nie wiem nawet, kiedy napisałam te słowa, ale znalazłam je w swoim komputerze, szukając czegoś zupełnie innego i myślę, że są warte przemyślenia. Dawno mnie tutaj nie było. Być może nie miałam nic ciekawego do przekazania, a tak właściwie to trochę zapomniałam o tym miejscu, choć wiem, że część z Was o mnie pamiętała, co jest bardzo miłe. Co u mnie słychać? Niektóre rzeczy są po staremu - wieczna sinusoida wzlotów i upadków (choć ciągle odnoszę wrażenie, że tych drugich jest więcej), roztargnienia, niestabilności emocjonalnej, a jednocześnie czuję, że rodzi się we mnie mały promyk nadziei i rozpala powoli, bardzo powoli moje wnętrze i to mogę zaliczyć do czegoś nowego. Poza tym, jestem w trakcie zdawania egzaminu dojrzałości i powinnam pisać w tym momencie coś zupełnie innego, niż notkę na bloga, więc... to by było na tyle, przynajmniej na razie.