środa, 5 grudnia 2012

Tatuaże, a zwierzęta.

Od wielu lat uwielbiam tatuaże i zwierzęta i najchętniej posiadałabym ich tuzin lub więcej, ale jest pewna rzecz, która mnie dziwi, obrzydza i sprawia, że zastanawiam się, czy niektórzy godni są nazywania siebie ludźmi. Znajoma umieściła w internecie tekst o tatuowanych sfinksach (chodzi o te łyse koty, które dla niektórych wyglądają jak duże szczury) i bynajmniej nie chodzi o wzór czy numer hodowli. Kilku właścicieli tych zwierząt wpadło na genialny pomysł ,,ozdobienia'' łysej skóry swojego ukochanego pupila w salonie tatuażu. Jednemu z nich, pochodzącemu z Rosji Timurowi Rimut, tak bardzo spodobał się napis ,,Carpie Diem'' na klatce piersiowej, że postanowił wytatuować go i sobie, i swojemu poddanemu narkozie kotowi. Pierwszy przypadek (notabene również z Rosji) to poddany trzygodzinnej narkozie kot Mickey, któremu wytatuowano, jak na ironię, Tutenchamona. Jego właścicielka, Oksana Popova, twierdzi, że zrobiła to, bo brakowało jej czegoś ,,nowego i świeżego w dzisiejszych czasach''.

Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że osoby te najwyraźniej zapomniały o tym, że to nie jego skóra i że zwierzę to tak samo czuje ból jak każdy człowiek. Z tą różnicą, że my świadomie decydujemy się na ten bolesny zabieg i na opuchliznę, swędzenie i inne niemiłe sprawy w jego konsekwencji, a kota nikt o zdanie nie pyta. Druga sprawa - każdy człowiek o minimalnym poziomie inteligencji zdaje sobie (a przynajmniej powinien) sprawę z tego, jakie zagrożenie stanowi stosowanie narkozy dla organizmu i że nie należy jej stosować bez potrzeby. Pora więc zastanowić się, gdzie zaczyna się rola opieki i współżycia ze zwierzęciem i gdzie kończy, a gdzie zaczyna głupota i brak odpowiedzialności. 

Żeby nie zalatywało hipokryzją dodam, że nie podoba mi się również trenowanie swoich umiejętności manualnych na innych zwierzętach, a przeważnie robi się to na świniach. Nie wydaje mi się, by narażanie jakiejkolwiek istoty na niepotrzebne cierpienie było konieczne, a tym bardziej dla własnego widzimisię i fanaberii. Tatuaż to hobby, sztuka, rozrywka, a nie coś, co jest absolutnie niezbędne człowiekowi do życia, więc zauważmy różnicę między koniecznością, a złym wyborem. Nie możemy traktować innych istot jak króliki doświadczalne lub lalki, z którymi możemy robić wszystko, a one nadal będą patrzeć na nas ze swoim plastikowym permanentnym uśmiechem. Jestem zdecydowanie przeciwna zabawom tego typu i trzymam kciuki za to, by wspomniany powyżej ,,artysta'' i inni ludzie jego pokroju nie mieli już nigdy żadnego klienta (w szczególności czworonożnego). 



Źródła i więcej informacji tu i tu.

...


Często zastanawiam się nad tym, jak będzie wyglądać moje życie za lat pięć, dziesięć, trzydzieści. Mało kto potrafi sobie wyobrazić siebie po pięćdziesiątce, pomarszczonego już tu i ówdzie, z nadprogramowymi kilogramami, siedzącego w ulubionych kapciach i w okularach na nosie z wnukiem na kolanach albo mniej lub bardziej radosnych scenariuszach. Ja osobiście lubię obrazować sobie różne sytuacje z przyszłości, pędzącą siebie rano do pracy z kubkiem kawy i śniadaniem, na które nie miałam czasu przed wyjściem, martwiącą się o pierwszy dzień dziecka w przedszkolu, szkole, o pierwszy obóz, gotującą obiad we własnej kuchni dla własnego męża, a w wolnej chwili siedzącą w fotelu na balkonie z książką w dłoniach. Nie wyobrażam sobie życia bez bliskich osób, życia samotnego, skupianiu się tylko na pracy i obowiązkach, bo praca ma ułatwiać życie i pomóc w dążeniu do celów, a nie być celem samym w sobie. Często miewam dni, gdy czuję potrzebę bycia potrzebną, niezależnie na której płaszczyźnie, czy chodzi o zadania obowiązkowe, czy też o bezinteresowną pomoc innym ludziom, którymi muszę się otaczać mniej lub bardziej wbrew temu, jak często się z nimi widuję. Muszę czuć, że w razie potrzeby mam do kogo otworzyć usta i że są ludzie, którzy będą walić do mnie jak w dym, gdy wpadną w tarapaty. Jednocześnie muszę mieć swój kąt, swoją intymną przestrzeń, gdzie mogę zaszyć się jak mysz do nory i schować przed wszystkimi. Ale teraz pora wyjść z nory i zacząć gonić króliczka, zanim ucieknie na dobre.

wtorek, 20 listopada 2012

Stan podgorączkowy.

Posiadanie zbyt dużej ilości wolnego czasu nie jest dobre, a już na pewno nie jest dobre dla mnie. Mam tendencję do szukania problemów, więc możliwość zastanawiania się nad nimi całymi dniami nie jest niczym godnym polecenia. Od wielu tygodni jestem świadkiem tego, jak krok po kroku moje otoczenie dorasta i zmienia się ich tryb życia, zmieniają się ich priorytety i jak wewnątrz ewoluują na sto różnych sposobów; tu ktoś dostał się na studia, tu ktoś właśnie je skończył i obronił magistra, tu ktoś dorobił się kota, właśnie się zaręczył lub spodziewa się dziecka lub, najpewniej, wszystko na raz. Sama już nie wiem, czy właśnie to przyprawia mnie o ból głowy, czy te fajki, czy to komórki mojego mózgu obumierają z minuty na minutę coraz bardziej. Stoję sobie z boku z tym bólem głowy i patrzę, jak żyją inni, jak czas biegnie, ale gdzieś poza    granicami mojego bytu, i jak powoli ta przestrzeń staje się moją klatką, z której chcę uciec, ale nie ma dokąd. Patrzę, jak kończy się wolność innych, jak wchodzą bezpowrotnie w dorosłość, nie są już tymi dziećmi swoich rodziców, a rodzicami własnych dzieci i własnych idei i szczerze im zazdroszczę.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Permanentny weekend.

Często tak bywa, że coś sobie postanawiamy i głęboko wierzymy w szczerość swojej motywacji, gdy tym czasem znowu nie wstajemy o godzinie, o której mieliśmy, nie sprzątamy łazienki, nie biegamy co wieczór, nie spacerujemy wystarczająco długo, tłumacząc, że ,,to nic, przecież jutro też jest dzień''. Następnego dnia znów śpimy godzinę dłużej i scenariusz się powtarza. Każdy to zna i dla większości, tak jak dla mnie, jest to pewnie deprymujące. Można zwalić na listopad, można tłumaczyć się brakiem zajęcia do wykonania, bólem głowy, nosa, tyłka, że nie ma w tym kraju pracy dla ludzi bez wykształcenia, że nie ma pieniędzy na zajęcia, nie ma sensu jechać na drugi koniec miasta, skoro można iść tylko pięć minut piechotą. Można. Ale ile można?

,,How are you today?
- I've seen the better days.''
Cytując odpowiedź Matyldy na pytanie Leona, mogłabym krótko streścić ostatnie kilka miesięcy i prawdopodobnie kilka najbliższych i to, jaki mam stosunek do tego wszystkiego. Spędziłam leniwy weekend w miłym towarzystwie, głównie biegając od łóżka do kuchni i z powrotem, przejrzałam oferty pracy w internecie, na kilka odpowiedziałam, ale nie spodziewam się odpowiedzi.
W następny weekend mam zajęcia w szkole i na samą myśl robi mi się słabo. To nie jest to, co chciałam i miałam robić. Nie czuję, bym tam pasowała. Ciężko mi nie traktować tego jako marny substytut i za totalny bezsens. Tak naprawdę, nie mam pojęcia, co tam właściwie robię. Ten rok jest i będzie naprawdę dziwny i nie chce być inaczej.

poniedziałek, 29 października 2012

Dorastanie.

,,Dziewczynka dojrzewa, brakuje jej tchu, dojrzewa tak szybko. Wszystko się tutaj śpieszy w związku z dojrzewaniem: piersi, włosy. Hormony pracują nad młodym ciałem, maszyna cała jest rozwibrowana, z dnia na dzień potężnieje. Nawet kiedy śpi - dziewczynka staje się, przebóstwia. I są to zmiany dla przechodnia niezauważalne: błysk w oku, powaga, nagła świadomość wszystkiego: miłości, śmierci, ciężaru wszystkich wschodów, zachodów. Pewnego dnia staje po prostu na przystanku tramwajowym gotowa. świeża, skończona. Jakby dopiero wykluta. Malarz położył na niej ostatnią plamkę, stolarz - szlif. Przez chwilę wydaje się, że jest: sobą, doskonała. Ale ona dopiero zaczyna, sobą będzie się stawać bez końca, zawsze po raz pierwszy będzie miała czternaście, czterdzieści, sześćdziesiąt lat. Zawsze niepewna, jak się zmieścić w roli, jak wykonać projekt ja, projekt życie. Gdzie i z kim jest sobą najbardziej. Na razie jednak ,,jej policzki płoną (...)''.

Agnieszka Wolny-Hamkało

Powyższy fragment przeczytałam ostatnio w zeszłorocznym miesięczniku ilustrowanym Bluszcz, po który sięgnęłam zupełnym przypadkiem, gdy sąsiad zostawił kilka starych egzemplarzy na pastwę losu na regale na klatce schodowej. Poczułam, że w jakiś sposób pasuje do momentu, w którym jestem, gdy parę dni temu miałam urodziny i stałam się o kolejny rok starsza, ale nie dojrzalsza. Być może nadal noszę w sobie taką dziewczynkę, która nie wie, gdzie jest i nie potrafi odnaleźć się w roli dojrzałego człowieka, bo nim jeszcze nie jest. Dziewczynka kreująca swoje własne ja, zakreślająca flamastrem na mapie ścieżki, którymi będzie chciała podążać lub wydaje się jej, że już nimi podąża. Prawnie - dorosła, gotowa do samodzielnego podejmowania decyzji i przeżycia na własną rękę, biologicznie - zdolna do rodzenia dzieci, sprawna naturalnie kobieta. A w środku jeszcze małe pisklę, które wciąż siedzi w gnieździe i zapiera się drobnymi nogami, by z niego nie wypaść.

piątek, 19 października 2012

Autumn under foot.

Jesień zawsze wywołuje u mnie pewną konsternację. Oddziałuje na mnie w dwojaki sposób, przez co w jej okresie czuję się lekko rozbita. Z jednej strony, jest to piękna pora roku, dająca zarówno pociechę dla oczu, jak i uszu i nosa. Drzewa pokrywają ciepłe, pomarańczowo-żółte barwy liści, które spadają na ziemię i czuć w nozdrzach specyficzny, nieco wilgotny zapach. Każda pora roku ma swój własny zapach i każdy lubię z osobna. Zapach jesieni to dla mnie zapach zmokniętych liści w kałużach i małych jabłek z dzikorosnących jabłonek w okolicy. Czasem można się o nie nieźle poślizgnąć, ale to już inna kwestia.

Uwielbiam chodzić po liściach i słuchać ich szelestu. Chyba każdy to lubi. Nieraz, przechodząc chodnikiem, nachodzi mnie ochota by wskoczyć w zagrabioną kupę liści i w nich utonąć. Mało pomocna fanaberia dla dozorców, ale bywa, że jej ulegam. Lubię też spadające żołędzie z dębów, które odbijają się od ziemi, by kawki mogły je zażarcie dziobać.

Co jest najgorszego w jesieni? Chyba to, że zwiastuje ona przybycie zimy. Należę do osób niecierpiących mrozu, więc na sam widok gołych gałęzi powoli zapadam w sen zimowy. Pogoda wprawia w nostalgiczny nastrój, ale warto przez szarość mgły dojrzeć ciepło i czerpać z otoczenia to, co najlepsze. A w gorsze dni zaparzyć sobie dzbanek herbaty, założyć ciepły sweter i skarpety, złapać książkę i odlecieć myślami gdzieś, gdzie jest przyjemniej. Ostatecznie zawsze można rzucić w kogoś dużym kasztanem.


mój ulubiony kubek i herbata morelowo-waniliowa.
zeszłoroczna jesień widziana moim oczami part I.
part II.
i dzisiejsza brzoza, bo uwielbiam brzozy.

wtorek, 16 października 2012

***


Rozwój jest, a przynajmniej powinien być rzeczą istotną w życiu człowieka. Nie chodzi o jego oczywiste pojęcie i pierwsze skojarzenia, jakie się nasuwają, czyli kariera i edukacja szkolna, ale o jego szerszy wgląd. Rozwiać można się na wiele sposobów i w wielu dziedzinach: w uprawianiu sportu, gotowaniu, szyciu, graniu na instrumencie, robieniu na drutach. Te czynności wymagają systematycznej i rutynowej pracy i nie wymagają od człowieka dużych zmian. W niektórych jednak sprawach zmiany są konieczne, by człowiek mógł pójść dalej. Rozwój społeczny jest dla żywych istot chyba jednym z najważniejszych. Człowiek uczy się życia wśród innych już od chwili pierwszego oddechu, zanim nauczy się czytać, pisać, a nawet chodzić. Dlaczego więc niektórzy mają tak ogromny problem w odnalezieniu się w grupie?

Pomimo tego, że sama wpadłam w stan totalnego odosobnienia, nie potrafię tego wyjaśnić. Być może problem leży w wygodzie, jakiej dostarcza nam coraz bardziej rozwijająca się komunikacja medialna i w jej konsekwencji większe lenistwo. Bo po co wpaść do znajomej na kawę, kiedy można porozmawiać przez internet i nie musieć się nawet ubierać, malować, wychodzić? Pełna swoboda. Przychodzi potem jednak moment, w którym wyjście na te prawdziwe pogaduchy przy kawie stają się takim wyczynem, że trema i niewyjaśnione poczucie strachu zżerają cię od środka i żałujesz, że nie możesz zostać w czterech ścianach. I to trwa, trwa, aż w końcu uświadamiasz sobie, że jesteś jednostką nieprzystosowaną do życia z ludźmi. Stopień alienacji rośnie.

Można powiedzieć, że nic prostszego! Wystarczy przecież po prostu wyjść z domu, pójść na piwo, do kina, na imprezę. Bardzo chciałabym, by było to w praktyce tak proste, jak to brzmi. Pamiętam czasy, gdy byłam spontaniczną, wesołą osobą, dla której każdy dzień spędzony bez znajomych był stracony. Widzę ogromną przepaść między wspomnieniem osoby, którą dawniej byłam, a tym, jak wygląda to obecnie. Zbyt małe kroczki to tylko dreptanie, a to nie zmieni niczego. Ani teraz, ani kiedyś.

A może to wcale nie jest takie trudne? Może wystarczy po prostu się nie poddawać? Najważniejszymi zmianami są te w środku. Widoczne efekty same przyjdą. To, kim jesteś, jest w głowie. Wszystko zaczyna się właśnie tam.

niedziela, 7 października 2012

Lato zamiast jesieni.


ZDJĘCIE MOJEGO AUTORSTWA.

                                       
W czwartek, po obecnej już jesieni, postanowiło odwiedzić nas na jeszcze na chwilę lato. Chcąc więc wykorzystać jeszcze ten moment, odebrałam w końcu od znajomej swój rower, (który pożyczyła ode mnie w czerwcu, nawiasem mówiąc), a potem poszłyśmy we dwie pograć we... frisbee, tudzież latający dysk. Szybko doszłam do wniosku, że jestem sto lat do tyłu, jeśli chodzi o wszelki sport i gry zespołowe, i chociaż miałam naprawdę wiele chęci, to nie wyszło z tego nic ciekawego. Niemniej, trochę się zmęczyłam, poplotkowałam i odzyskałam swój pojazd. Na plus.

W piątek miałam ambitny plan przygotowania lasagne według przepisu znalezionego na blogu, który czytuję, ale o tym kiedy indziej. W związku jednak z piękną pogodą dnia poprzedniego i pozornego lata, dorobiłam się przeziębienia i postanowiłam wykurować się tego dnia na czekające mnie zajęcia w weekend, więc z lasagne zrobiła się herbata z miodem. Nie pomogła, ale o tym zaraz.

W sobotę wstałam przed 6. rano, by wyszykować się na czekające mnie zajęcia, o których wspominałam, co było nie lada wyzwaniem, jako że jestem niesamowitym śpiochem i mogłabym przespać całe dnie i tygodnie. Wbrew pozorom nie piję również kawy (źle się po niej czuję), więc mały leniwiec siedzący w mojej głowie był ze mnie dumny. Rzadko kiedy jeździłam po mieście o tak wczesnej porze w dzień wolny, a kiedy już to robiłam, nie zwracałam uwagi na takie rzeczy jak brak korków, brak żywej duszy i ruchu na drogach. Miasto o tej porze jeszcze/już śpi i słychać niemal jego ciche chrapanie (i moje nieco głośniejsze pociąganie nosem). Wysiadasz z autobusu i czujesz, jakbyś był tylko ty i tych paru ludzi na świecie, stare budynki i nic poza tym. Jakby obce miasto, a jednak twoje. Dopiero parę długich godzin później, gdy wracasz, świat budzi się do życia i wszystko wraca do normy.

Myślę, że udało mi się odnaleźć w nowym środowisku, czego trochę mi brakowało i nie sądziłam, że tak szybko można nauczyć się porozumiewać z nowo poznanymi ludźmi bez słów. Czuję dużą pustkę, jeśli chodzi o obecność ciekawych ludzi i kogoś, z kim naprawdę warto porozmawiać i zwrócić na niego uwagę. Muszę jednak przyznać, że mam w życiu trochę farta do szybkiego przyciągania do siebie ludzi, ale zwykle szybciej lub wolniej z różnych powodów i w różnych okolicznościach któreś z nas się oddalało i nic ciekawszego z tego nie wynikało. Odnoszę wrażenie, że dostałam szansę poznania nowych ludzi i dania im trochę z siebie, dostając nieco w zamian. Piszę to, pociągając czerwonym nosem i marudząc, że nie ma kto pogłaskać mnie po głowie i zrobić herbaty, ale właściwie... nie jest źle.


czwartek, 4 października 2012

Słowem wstępu.


RYSUNEK MOJEGO AUTORSTWA.


Chcę być bogata. przynajmniej na tyle bogata, by mieć własne mieszkanie, najlepiej w jakiejś fajnej kamienicy, które mogłabym sama urządzić w stylu retro-nowoczesnym z fajną kuchnią, w której siedziałabym i gotowałabym potrawy ze szpinakiem i piekła ciasta drożdżowe. Chcę mieć kota, dwa, albo pięć. Dużo motywacji na dbanie o siebie, fizyczne i duchowe. Mieć ładne ubrania - nie musi być ich dużo. Ładne, wygodne i praktyczne meble. Miłych sąsiadów. Mieć wystarczająco dużo pieniędzy, by było mnie stać na jeżdżenie taksówkami, bo nie zależy mi na własnym aucie. Latem rower, więc musiałabym popracować nad kondycją i skurczami, które mnie łapią podczas jazdy. Więcej witamin, więcej wartości odżywczych dla organizmu. Więcej dla ducha, więcej muzyki, książek, filmów. Może jeszcze do tego pies, najlepiej duży. I park lub łąka w okolicy, by móc spacerować z nim i bez niego; robić jesienią, zimą, wiosną i latem piękne zdjęcia. Chcę mieć ciekawą pracę, chociaż na tyle, by nie musieć rano wstawać z chęcią rzucenia wszystkiego (tudzież po prostu chęcią nie wstania) i by móc wracać do domu z poczuciem spełnienia, zadowolenia. Mieć o czym pisać, niezależnie od tego, czy miałaby to być fikcja, pamiętnik czy wiersze do szuflady. Mieć dużo chęci do działania, do spotykania ludzi, do tworzenia więzi między mną, a nimi. Więcej pozytywnych wibracji i pozytywnego nastawienia. Mniej palić, mniej się garbić, mniej marudzić.

Nie jestem osobą, która podąża za pieniędzmi, choć rozpoczęcie tego wpisu słowami o bogactwie mogłoby na to wskazywać. Zależy mi na byciu niezależnym od nikogo w podstawowych aspektach życia, by móc zapewnić sobie miejsce do spania, do jedzenia, myślenia, pracowania, działania. Byłoby cudownie nie musieć tego wiązać z finansami, ale jedyną alternatywą byłoby chyba wyjechanie do kraju trzeciego świata i własnoręczne zbudowanie schronienia i polowanie na zwierzynę, której tam nie zawsze jest pod dostatkiem. Zostańmy więc w Warszawie.

Kim jestem? Sama tego do końca nie wiem. Może kiedyś nadejdzie dzień, w którym będę umiała odpowiedzieć na to pytanie bez momentu wahania. Wiem tylko, kim nie jestem i kim chciałabym być, a kim nie. Wiem, jak nie chciałabym, by wyglądało moje życie i czego nie lubię w jego codziennej prozie. Mam kilka marzeń, kilka własnych przekonań i trochę czasu na przemyślenia. Jako osoba dosyć wylewna potrzebowałam wolnej przestrzeni do dzielenia się sobą, swoimi planami, zmartwieniami i głównie radościami, bo nie chciałabym skupiać się na tym gorszym, choć też nieodłącznym.

Jak wygląda obecnie moje życie? Na to pytanie też nie potrafię do końca odpowiedzieć. Stąd idea powstania tego bloga. Mam nadzieję, że będzie mi motywacją do działania, by móc dzielić się czymś z innymi. Czymś pozytywnym.
Jestem w trakcie kreowania tego, jak wyglądać będzie mój świat. Należę do osób, które potrzebują kopa w tyłek, by działać. I niech ten blog będzie tym kopem.