Kolejne lato, kolejny rok mija. Trzy lata temu na innym blogu pisałam, że niedługo zobaczę morze. Minęły trzy lata i faktycznie niebawem będę wdychać jod z piaskiem między palcami. Nie byłam od ostatniego wyjazdu nigdzie poza Warszawą, więc tym bardziej się cieszę. To będą moje pierwsze wakacje z chłopakiem, przypadnie przy okazji piąta rocznica naszego związku, więc czas najwyższy razem spędzić trochę czasu poza miastem.
Wczoraj wróciłam z Lublina, a wybrałam się tam z okazji koncertu Einsturzende Neubauten. Czekałam wiele lat na ten występ, powoli już nawet tracąc nadzieję, że zjawią się w Polsce, bo ostatni raz byli bodajże w 2006 roku. Byłam za małym szczylem, żeby ich wtedy znać. A jednak się pojawili i miałam możliwość wziąć udział w tym wydarzeniu. Show było niesamowite, chociaż dla kogoś, kto nie jest fanem, mogło wydać się zwyczajne, a może nawet nudne. Nie każdy wszak będzie sympatyzować z waleniem w metalowe rury i lubić dźwięki upadającego tłuczonego szkła. Niesamowity Blixa Bargeld z niecodziennym piskiem, nagłośnienie było bardzo dobre i bynajmniej nie odwalili chałtury, pomimo, że koncert był nieodpłatny. Kupiłam za to płytę, więc chociaż w ten sposób odwdzięczyłam się za ten fantastyczny występ. Liczyłam trochę na zdjęcie z Bargeldem, ale ponoć nie mają w zwyczaju robić sobie fotografii z fanami. Szkoda. Złotej ramy nad łóżkiem nie będzie. Ale co przeżyłam, to moje. Wybraliśmy się samochodem z koleżanką i facetem, podróż minęła gładko, chociaż zabłądziliśmy w Warszawie (sic!). Z powrotem byliśmy koło 3:00 i w niedzielę odsypiałam i ochłonęłam z wrażeń.
Dziś natomiast miałam dwie wizyty u lekarza, najpierw u endokrynologa, albowiem wykryto u mnie problemy z tarczycą. Zaczęło się niewinnie, bo przeszłam prawie pół roku temu na wegetarianizm, a po chwilowej poprawie samopoczucia nastąpił kryzys, więc udałam się do internisty i przebadałam sobie krew. Po tygodniach diagnoza była postawiona, a ja jestem w trakcie leczenia. Co dalej - okaże się po badaniach na przeciwciała, bo może to być Graves-Basedow, co obciąża mnie już prawdopodobnie do końca życia. Ale cieszę się, że jest już jasne, bo złe samopoczucie męczy mnie już od paru lat, a od kilku miesięcy się mocno nasiliło - zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Byłam przez to także pod opieką psychiatry i uczęszczałam na psychoterapię, więc dziś miałam konsultację psychiatryczną i właściwie już nie mam tam czego szukać, bo zrobiłam spory progres i wiele kwestii się poprawiło. Prawdopodobnie w dużej mierze dzięki lekom na tarczycę, ale ważne, że coś przynosi ulgę. Cierpiałam na ogromne bóle głowy, czasem co drugi dzień byłam wyjęta z życia i kończyło się płaczem z bezradności i wymiotami. Po lekach to wszystko minęło. Jedyne bóle głowy, jakie mam, to takie, jakie każdy miewa w życiu. I chwała lekom za to.
Patrzę pozytywnie na przyszłość, staram się stawiać sobie cele i je realizować. Zakończyłam kolejny rok na uczelni, wakacje poświęcę na odpoczynek (ten semestr mnie strasznie zmęczył razem z problemami zdrowotnymi), a w międzyczasie zajmę się zdawaniem prawa jazdy i będę chciała odłożyć trochę pieniędzy na samochód. Moje plany często wykraczają daleko w przyszłość, więc już zaczęłam nawet wybierać auto, choć jeszcze nie zapisałam się nawet na kurs. Ale nie martwi mnie to, bo wiem, że mam przed sobą wiele do zrobienia i będę do tego dążyć. Dużo lepsze uczucie niż popadanie w marazm i obliczanie godzin snu, jakie zostały.
Nadal mam wiele pracy przed sobą. Depresja i wszystkie objawy pochodne mogą jeszcze wrócić, bo to nie pierwszy raz, ale jestem dobrej myśli. Wiem, że da się to przetrwać i być sobą. Życie nie rzuca mi już kłód pod nogi, a wyzwania, które chętnie pokonam, a nie tylko ominę. Czuję, że mam wsparcie i nie tylko u faceta czy u matki, ale także u nowej osoby, która zjawiła się w moim życiu. Nigdy nie byłam dobra w bawienie się w przyjaźnie, ale teraz chyba dojrzałam do tej roli i jest mi z tym dobrze. Nie wiem, jak długo ta relacja potrwa, bo doświadczenie pokazało mi, że relacje koleżeńskie nie są wieczne, ale nie wiążę z tym obaw. Jest dobrze i chcę się skupić na tej myśli, a nie szukać dziury w całym, jak mam w zwyczaju. Spędzam więcej czasu w kuchni i nie mam już wrażenia, że stoję w miejscu. Jest naprawdę dobrze.
Jeszcze kilka zdjęć z koncertu i pamiątka:
|
Einsturzende Neubauten z utworem "Sabrina" |
|
Płyta "Silence Is Sexy" |
Ponadto, zrobiłam dobry uczynek, albowiem adoptowałam wirtualnie młodą sarenkę. Co miesiąc wpłacam określoną sumę na jej rzecz i cieszę się, że mogę pomóc. Jeśli ktoś chciałby zrobić taki miły gest, to można adoptować różne zwierzęta wirtualnie na stronie
Ośrodka Okresowej Rehabilitacji Zwierząt w Jelonkach. Są też inne fundacje i ośrodki na całym świecie, gdzie można wesprzeć zwierzęta i ludzi. Słyszałam o adopcji słoni, moja ciocia z kolei pomaga w ten sposób chłopcu z Afryki. Mały gest, a może wiele zmienić. Nie trzeba nawet ruszać się z domu. Wystarczy mieć trochę pieniędzy i zjeść jeden obiad w knajpie mniej w miesiącu. To czasem nawet równowartość dwóch paczek papierosów.
Jeszcze kilka zdjęć z ostatnich paru miesięcy:
|
Plac Zbawiciela |
|
Zachęta Narodowa Galeria Sztuki |
|
Burger roślinny w knajpie Roślina |
|
Ja z kotem faceta |
|
Naleśnik z camembertem i malinami w Manekinie |
|
Rysunek wykonany któregoś wieczoru |
|
Róże na Żoliborzu |