piątek, 27 grudnia 2013

Podsumowanie roku i trochę o świętach.

Bardzo dawno mnie tu nie było. Trochę zapomniałam o tym miejscu, a ponieważ zbliża się koniec roku kalendarzowego, chciałam zrobić małe podsumowanie i powspominać.

Pierwszy trymestr był koszmarny i nijaki - zima, nieróbstwo, marazm, powolne uświadomienie sobie, że niedługo matura i wypadałoby wziąć się do roboty. Dopiero pod jego koniec się zabrałam za naukę jako-tako. Potem w końcu nadszedł czas egzaminów i muszę przyznać, że było to dla mnie mocno stresujące i czułam presję, że muszę zdać, bo to ostatnia szansa. W szkole myślałam, że nie wyrobię, że ucieknę i nie napiszę, bo nie dam rady tam wytrzymać, ale udało się, zarówno napisać, jak i ostatecznie zdać, o czym dowiedziałam się w czerwcu. Wyniki nie były najlepsze, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia już, bo cieszyłam się, że mam to z głowy, raz na zawsze.

Początek wakacji był nudny, dopóki nie pojawił się w naszym domu mój pierwszy kot - sphynx kanadyjski. Nigdy wcześniej nie miałam kota, w dodatku tak łysego i dziwnego. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia w tym małym szczurze. Wszystkim sceptykom serdecznie polecam, bo niesamowicie przyjazna i wierna rasa. W międzyczasie straciłam całkowicie kontakt z bliską koleżanką, którą znam odkąd poszłyśmy do podstawówki. Nie odzywa się od czerwca i do tej pory nie wiem, z jakiego powodu, ale zrezygnowałam z dalszych prób kontaktu, gdy nie odpisywała nawet na prośby o potwierdzenie, czy wszystko z nią w porządku. Z braku laku w sierpniu udało mi się złapać pracę, dość przypadkowo, ale do dziś ją mam. Nic wielkiego, bo sprzedaję alkohol w sklepie raz na parę dni, ale zawsze coś. Mam miłą szefową i elastyczne godziny pracy, więc mogę godzić ją ze studiami, na które się dostałam i od października uczęszczam. Udało mi się zrealizować plan sprzed paru lat i, za kolejnych kilka, będę psychologiem klinicznym. Podoba mi się na studiach. Pierwsza sesja przede mną.

Nadal jestem z moim chłopakiem i mam nadzieję, że prędko się to nie zmieni. Różnie między nami bywało, ale myślę, że jest lepiej, niż gorzej. Z ojcem nie utrzymuję kontaktu, ale tutaj lepiej już raczej nie będzie. Nie żałuję. Nie ma czego. W domu chaos i w tym miesiącu działo się naprawdę sporo, bo o mały włos nie rozpadła nam się rodzina, a mamy nowego domownika - szczeniaka. Zrobił mi się mały zwierzyniec i czasem można zwariować.

Psychicznie czuję się dużo lepiej. Nie ma we mnie aż tyle strachu i stresu, mogę zrobić dużo więcej i dać więcej od siebie innym. Długa droga jeszcze przede mną, by wszystko poukładać, wrócić do normalnego życia i przestać być aspołeczną, ale najgorsze już chyba za mną. Powoli odzyskuję równowagę.

Święta były bardziej rodzinne, niż gdy spędzaliśmy je we trójkę w domowym zaciszu rok temu i brakowało mi wtedy większego grona, wystawnego stołu, kolęd i całej tej świątecznej otoczki. Nie sądziłam, że będę tęsknić za tą nudą przy stole i uczuciem pełnego żołądka, więc w tym roku szczerze nie mogłam doczekać się Wigilii.

Wszystko powoli wraca do normy. Ten rok był zdecydowanie lepszy i oby następny był jeszcze lepszy.





P.S. Dostałam komiks o Egonie Schiele prosto od ciotki z Niemiec. Najlepszy moment, by nauczyć się niemieckiego.