Często tak bywa, że coś sobie postanawiamy i głęboko wierzymy w szczerość swojej motywacji, gdy tym czasem znowu nie wstajemy o godzinie, o której mieliśmy, nie sprzątamy łazienki, nie biegamy co wieczór, nie spacerujemy wystarczająco długo, tłumacząc, że ,,to nic, przecież jutro też jest dzień''. Następnego dnia znów śpimy godzinę dłużej i scenariusz się powtarza. Każdy to zna i dla większości, tak jak dla mnie, jest to pewnie deprymujące. Można zwalić na listopad, można tłumaczyć się brakiem zajęcia do wykonania, bólem głowy, nosa, tyłka, że nie ma w tym kraju pracy dla ludzi bez wykształcenia, że nie ma pieniędzy na zajęcia, nie ma sensu jechać na drugi koniec miasta, skoro można iść tylko pięć minut piechotą. Można. Ale ile można?
,,How are you today?
- I've seen the better days.''
Cytując odpowiedź Matyldy na pytanie Leona, mogłabym krótko streścić ostatnie kilka miesięcy i prawdopodobnie kilka najbliższych i to, jaki mam stosunek do tego wszystkiego. Spędziłam leniwy weekend w miłym towarzystwie, głównie biegając od łóżka do kuchni i z powrotem, przejrzałam oferty pracy w internecie, na kilka odpowiedziałam, ale nie spodziewam się odpowiedzi.
W następny weekend mam zajęcia w szkole i na samą myśl robi mi się słabo. To nie jest to, co chciałam i miałam robić. Nie czuję, bym tam pasowała. Ciężko mi nie traktować tego jako marny substytut i za totalny bezsens. Tak naprawdę, nie mam pojęcia, co tam właściwie robię. Ten rok jest i będzie naprawdę dziwny i nie chce być inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz