Nie wiem, czy jestem najgorszym człowiekiem na świecie, ale z pewnością wielokrotnie tak się czułam. Wiem też, że nie chcę nim być. Nie wiem jednak nadal, czego tak naprawdę chcę i czego potrzebuję. Uświadomiłam sobie, że też mam pustkę, którą próbuję wypełnić na różne sposoby, ale to nie działa albo działa tymczasowo, a mnie półśrodki nie interesują. Albo na sto procent, albo wcale, bo inaczej nie będzie satysfakcji. Tylko czemu?
Uświadomiłam sobie też, że jest niewiele rzeczy, które robię naprawdę dla siebie. Większość rzeczy robię dlatego, że tak trzeba. Mówię "dzień dobry" sąsiadom, bo tak trzeba, a kiedy mijam tego, którego nie lubię, w związku z czym nawet się nie odzywam, bo wcale nie chcę mu życzyć dobrego dnia ani oznajmiać mu, że mój jest dobry. Ale jednak gdzieś w środku czuję wstyd, że tego nie zrobiłam, bo tak przecież trzeba robić. Trzeba mieć też pracę - tak przynajmniej twierdzi moja koleżanka, która z zawodu jest córką jej ojca, ale tydzień temu dostała pracę w call center, więc od tego momentu zna receptę na samodzielność i dorosłość. Trzeba dostosować siebie pod cudze oczekiwania, bo w przeciwnym razie ich zawiedziesz. Cudze plany i potrzeby nagle stają się Twoimi, a gdy je spełniasz, to nie czujesz żadnej satysfakcji, bo nie są tak naprawdę Twoje i nigdy nie były. Chcesz czerpać z życia całymi garściami, ale to przecież niemożliwe, kiedy robisz to, co chcą inni, a Ty tego nie czujesz i nie czujesz już zadowolenia prawie wcale. Działasz jak automat - byle zrobić swoje, a potem można odpocząć od życia, od świata, od tego, czego nie lubisz. Ale co z tym, co lubisz? Już nawet nie pamiętasz, co sprawia Ci przyjemność. I tu rodzi się pustka, którą zapełniasz byle czym. Byle nie ssała jak pusty żołądek i nie przypominała o sobie. Kupujesz byle co, byle na chwilę poczuć tę radość z nowej ładnej rzeczy. Kolegujesz się z byle kim, ignorując tych, którzy są tego warci. Marnujesz czas na bzdury zamiast zająć się czymś, co naprawdę Cię cieszy - nawet, jeśli byłoby to najgłupsze na świecie. Robisz to, czego inni oczekują od Ciebie - nawet wbrew własnemu przekonaniu, że tak należy. Uzależniasz się od opinii innych, od ich uznania, od ich miłości, a tak naprawdę nawet sam siebie nie lubisz, choć powinieneś. Racjonalizujesz sobie to wszytko, że to jednak ma sens. A nie ma. I tak się przecież nie da.
Hej, lubię Cię czytać- bo w pewnych kwestiach miałem kiedyś podobne poglądy- aczkolwiek wiele się w tym temacie zmieniło. Zauważyłem, że często przewija się w Twoim pisaniu motyw tego, że nie wiesz czego chcesz itd. Zastanawiałaś się kiedyś nad tym, by celowo umieścić się w jakiejś sytuacji która niosłaby za sobą jakiś rodzaj niebezpieczeństwa lub zagrożenia, wymagającego od Twojego organizmu "walki"? Mam na myśli takie rzeczy jak kąpiel w oceanie podczas przypływu, skok ze spadochronem albo na bungee? Wiem, że ocean jest daleko, spadochron jest drogi, ale serio- polecam skok na bungee na wiosnę (jest tu w warszawie na górczewskiej). Moment kiedy spadasz naprawdę daje solidny strumień świadomości umysłu- bo nie skupiasz się na wszystkich dystraktorach otoczenia, czy na "problemach"- a trwasz na moment tu i teraz, bez ograniczeń. Myślę, że to mogłoby Ci wiele dać. Zastanów się :) Pozdrawiam! M.
OdpowiedzUsuńZe skokiem na bungee i tego typu atrakcjami mogłoby być ciężko, bo mam lęk wysokości. Byłam już na dachu swojego 15-piętrowego bloku i od samego patrzenia w dół mi się w głowie kręciło i musiałam na leżąco zerknąć, by się odważyć. Raczej nie jestem fanką tego typu adrenaliny :)
UsuńZaproponowano mi natomiast 2-tygodniowy obóz w ramach wstępu do grupowej terapii, ale ja chyba sobie nie wyobrażam jechać z obcymi dla siebie ludźmi i z nimi tak długo mieszkać w jednym domku i kilka godzin dziennie się zwierzać. Nie wiem, brakuje mi poczucia bezpieczeństwa gdzieś wewnątrz, a nastawianie się na takie sytuacje mocno to narusza. Nie chcę czuć niebezpieczeństwa - chcę sobie z nim radzić jak inni. Ale może masz rację. Ja jednak nie czuję się chyba gotowa.
Nie wiem tylko, jak planujesz sobie nauczyć się radzić sobie z niebezpieczeństwem jak inni... jednocześnie unikając go? Myślę, ze lepiej jest poznać wroga czasami- czymkolwiek jest ten wróg. Ja też boję się wysokości, ale skoczyłem (i planuję inne skoki). Kiedyś olśnił mnie taki film- "Into the wild"- kiedy się "czyta między wierszami" przy nim, naprawdę oczy mogą się otworzyć. Polecam Ci też buddyjskie książki- zwłaszcza Lamy Olego Nydahla. Życzę Ci też bodźca- który wymusiłby w Tobie po prostu chęć tej "walki" o której pisałem wyżej. Po prostu próbuj, na siłę, wbrew sobie, i się nie poddawaj.
UsuńWiem, że masz rację. Ale strefa komfortu taka wygodna... Wolę metodę małych kroków chyba.
UsuńWiesz, każdy z nas po trosze zapełnia taką pustkę, bo... zawsze znajdzie się powód, dla którego się nie samorealizujemy. Dla naszych rodziców z kolei, słowo "samorealizacja" jest wymysłem naszych czasów, bo oni cieszyli się z zupełnie innych rzeczy...
OdpowiedzUsuńJa sama czasem przestaję wypełniać pustkę. Kiedy na chwilę znajduję coś, co lubię. Cały problem polega na tym, by się oddać temu na tyle, by nie mogło się nam znudzić, by nie wypuścić z duszy tej frajdy, którą nam przynosi. Nic tak nie zabija jak własnie nuda...
To prawda. Nuda jest wynikiem pustki, tak myślę. I wtedy wypełniamy ją byle czym. No i te wymówki...
Usuń