niedziela, 26 lipca 2015

Post-wyjazdowy post.

Tak oto wróciłam z tygodniowego "urlopu" po kilku latach nieopuszczania miasta. Pierwsze wakacje z facetem, pierwszy wyjazd od dawna, długo wyczekiwany. I udany. Wyjazd oznaczał kilka pierwszych razów. Wspomniany wyżej pierwszy raz na wakacjach z facetem, pierwsze samodzielne wakacje (kolonie i wyjazdy z rodzicami się nie liczą, a dotychczas tylko takie miałam, ale lepiej późno, niż wcale), a także pierwszy wyjazd na diecie wegetariańskiej.


Pierwszy raz z facetem. Miałam trochę obaw, chociaż wiedziałam, że będzie dobrze, bo w końcu nie bez powodu jesteśmy ze sobą już 5 lat. Dotychczas spędzaliśmy kilka dni z rzędu razem, czy to u mnie, czy u niego, gdy któreś z naszych rodzin wyjeżdżało bez nas na wczasy. Drobna namiastka wspólnego życia, 24/7 razem. Tutaj było to samo, ale kilkaset kilometrów dalej, na neutralnym gruncie i wychodziliśmy razem. Spędziliśmy w knajpach więcej czasu niż dotychczas i się nie pozabijaliśmy. Współpraca też zazwyczaj wychodziła, choć drobnych nieporozumień było czasem ciężko uniknąć. Ale tak w życiu też bywa. Wrażenia mam jak najbardziej pozytywne.

To samo tyczy się samodzielnego wyjazdu. Nie taki diabeł straszny. Podróż w stronę morza trochę mnie stresowała początkowo, ale mnie generalnie podróże stresują. Nie przepadam za jeżdżeniem autokarami i innymi środkami publicznego transportu, więc lekki ucisk żołądka był przewidywalny. Po jakimś czasie, standardowo, mijał. Powrót też kosztował mnie trochę nerwów ostatniej nocy przed wyjazdem, ale przetrwałam. Podczas pobytu spotkała nas przykra, choć nawet zabawna sytuacja, albowiem pierwszej nocy siedziałam na łóżku i poczułam zimne krople na głowie. Padało i zaczął nam przeciekać sufit. Spędziliśmy dwie noce z kapiącą do miski wodą, potem zostało to naprawione i męka z wodą się zakończyła. Podejście właścicieli ośrodka było co najmniej niestosowne, bo ich pierwszą reakcją było odcięcie się od problemu słowami: "to nie nasz problem". No cóż, notabene to nie na ich głowę kapało, jednakże sytuacja miała miejsce pod ich dachem i oczekiwaliśmy, że wezmą za to odpowiedzialność. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak nieznośne może być słuchanie co każde piętnaście sekund swoistego "plum" do miski i tak przez dwie doby z rzędu. Olewczy stosunek właścicieli spotęgował uczucie irytacji. Dostaliśmy (choć "wywalczyliśmy" byłoby adekwatniejsze) jednak zniżkę i nauczkę, że nie warto tam wracać, choć nie byłam tam pierwszy raz i dotychczas byłam zadowolona. Ośrodek jednak stanął w miejscu i nie spełnia już naszych oczekiwań - nie za taką cenę, w każdym razie. Przyjemna okolica i lokalizacja tuż przy morzu jednak to rekompensowała.

Lekko problematyczną kwestią było dla mnie menu w każdej knajpie w tym mieście. Stegna, bo tam byliśmy, nie ma wegetarianom zbyt wiele do zaoferowania. Nawet o cytrynę było ciężko. W knajpach musiałam zadowolić się pizzą, zapiekanką czy plackami, bo tylko to nie zawierało mięsa. Wegańskiej kuchni - całkowite zero. Mój żołądek się czasem buntował, bo każde danie było okropnie tłuste (co jest chyba zresztą specyfiką knajp nad morzem ogólnie, jednak z mięsem jest trochę łatwiej uniknąć tłustego sera i buły przy taki menu). Brakowało mi domowej zupy pomidorowej, ale nawet te są na mięsie, więc musiałam obejść się smakiem. Następnym razem zdecyduję się na miasto, które ma w swojej ofercie jakiekolwiek wege knajpy, bo, jak pizzę kocham, jednak jeść ją bity tydzień nie jest tak fajnie, jak mi się z początku wydawało.

Pizza - jak wspominałam, dość stały element tego wyjazdu

Las
Morze przed zachodem 

Zdjęcie zrobione pierwszego dnia

Ogólnie jednak jestem zadowolona. Odpoczęłam i potrzebowałam takiej odskoczni od Warszawy, nauki i pracy. Cieszę się, że zebrałam się na odwagę, by spędzić ten czas z kimś nowym. Kiedyś byłoby to niemożliwe lub co najmniej bardzo trudne, a teraz wiem, że jestem w stanie nie tylko spełniać absolutne minimum, ale także robić coś dla siebie i przekraczać granice, które z każdym rokiem się zaciskały jak pętla wokół szyi. Jest to ogromny krok w stronę wolności - wolności, którą sama sobie ograniczałam.

1 komentarz:

  1. Najważniejsza jest swoboda! Warto czasem dać sobie na luz i wyjechać!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń