piątek, 19 października 2012

Autumn under foot.

Jesień zawsze wywołuje u mnie pewną konsternację. Oddziałuje na mnie w dwojaki sposób, przez co w jej okresie czuję się lekko rozbita. Z jednej strony, jest to piękna pora roku, dająca zarówno pociechę dla oczu, jak i uszu i nosa. Drzewa pokrywają ciepłe, pomarańczowo-żółte barwy liści, które spadają na ziemię i czuć w nozdrzach specyficzny, nieco wilgotny zapach. Każda pora roku ma swój własny zapach i każdy lubię z osobna. Zapach jesieni to dla mnie zapach zmokniętych liści w kałużach i małych jabłek z dzikorosnących jabłonek w okolicy. Czasem można się o nie nieźle poślizgnąć, ale to już inna kwestia.

Uwielbiam chodzić po liściach i słuchać ich szelestu. Chyba każdy to lubi. Nieraz, przechodząc chodnikiem, nachodzi mnie ochota by wskoczyć w zagrabioną kupę liści i w nich utonąć. Mało pomocna fanaberia dla dozorców, ale bywa, że jej ulegam. Lubię też spadające żołędzie z dębów, które odbijają się od ziemi, by kawki mogły je zażarcie dziobać.

Co jest najgorszego w jesieni? Chyba to, że zwiastuje ona przybycie zimy. Należę do osób niecierpiących mrozu, więc na sam widok gołych gałęzi powoli zapadam w sen zimowy. Pogoda wprawia w nostalgiczny nastrój, ale warto przez szarość mgły dojrzeć ciepło i czerpać z otoczenia to, co najlepsze. A w gorsze dni zaparzyć sobie dzbanek herbaty, założyć ciepły sweter i skarpety, złapać książkę i odlecieć myślami gdzieś, gdzie jest przyjemniej. Ostatecznie zawsze można rzucić w kogoś dużym kasztanem.


mój ulubiony kubek i herbata morelowo-waniliowa.
zeszłoroczna jesień widziana moim oczami part I.
part II.
i dzisiejsza brzoza, bo uwielbiam brzozy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz