ZDJĘCIE MOJEGO AUTORSTWA.
W czwartek, po obecnej już jesieni, postanowiło odwiedzić nas na jeszcze na chwilę lato. Chcąc więc wykorzystać jeszcze ten moment, odebrałam w końcu od znajomej swój rower, (który pożyczyła ode mnie w czerwcu, nawiasem mówiąc), a potem poszłyśmy we dwie pograć we... frisbee, tudzież latający dysk. Szybko doszłam do wniosku, że jestem sto lat do tyłu, jeśli chodzi o wszelki sport i gry zespołowe, i chociaż miałam naprawdę wiele chęci, to nie wyszło z tego nic ciekawego. Niemniej, trochę się zmęczyłam, poplotkowałam i odzyskałam swój pojazd. Na plus.
W piątek miałam ambitny plan przygotowania lasagne według przepisu znalezionego na blogu, który czytuję, ale o tym kiedy indziej. W związku jednak z piękną pogodą dnia poprzedniego i pozornego lata, dorobiłam się przeziębienia i postanowiłam wykurować się tego dnia na czekające mnie zajęcia w weekend, więc z lasagne zrobiła się herbata z miodem. Nie pomogła, ale o tym zaraz.
W sobotę wstałam przed 6. rano, by wyszykować się na czekające mnie zajęcia, o których wspominałam, co było nie lada wyzwaniem, jako że jestem niesamowitym śpiochem i mogłabym przespać całe dnie i tygodnie. Wbrew pozorom nie piję również kawy (źle się po niej czuję), więc mały leniwiec siedzący w mojej głowie był ze mnie dumny. Rzadko kiedy jeździłam po mieście o tak wczesnej porze w dzień wolny, a kiedy już to robiłam, nie zwracałam uwagi na takie rzeczy jak brak korków, brak żywej duszy i ruchu na drogach. Miasto o tej porze jeszcze/już śpi i słychać niemal jego ciche chrapanie (i moje nieco głośniejsze pociąganie nosem). Wysiadasz z autobusu i czujesz, jakbyś był tylko ty i tych paru ludzi na świecie, stare budynki i nic poza tym. Jakby obce miasto, a jednak twoje. Dopiero parę długich godzin później, gdy wracasz, świat budzi się do życia i wszystko wraca do normy.
Myślę, że udało mi się odnaleźć w nowym środowisku, czego trochę mi brakowało i nie sądziłam, że tak szybko można nauczyć się porozumiewać z nowo poznanymi ludźmi bez słów. Czuję dużą pustkę, jeśli chodzi o obecność ciekawych ludzi i kogoś, z kim naprawdę warto porozmawiać i zwrócić na niego uwagę. Muszę jednak przyznać, że mam w życiu trochę farta do szybkiego przyciągania do siebie ludzi, ale zwykle szybciej lub wolniej z różnych powodów i w różnych okolicznościach któreś z nas się oddalało i nic ciekawszego z tego nie wynikało. Odnoszę wrażenie, że dostałam szansę poznania nowych ludzi i dania im trochę z siebie, dostając nieco w zamian. Piszę to, pociągając czerwonym nosem i marudząc, że nie ma kto pogłaskać mnie po głowie i zrobić herbaty, ale właściwie... nie jest źle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz